Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rano w ogródku, gdy się z jakimś knechtem ściskała... Goniono go, łapano... uszedł. Kazałam siec, aby się dowiedziéć o nim; nie wydała nazwiska... Posadziłam na pokutę, na chleb i wodę. Żółknąć poczęła i chudnąć, aż mi się nie jéj, ale piękności żal zrobiło. Kazałam puścić i pilnować. Dziś rano... powiadali, że chora na strych leżéć poszła... Dopiéro około południa dziewczęta się dowiedziały do niéj, ale już nie było i śladu...
— A zkąd-że pewność, że z knechtem ciekła? — ofuknął Siegfried.
— Kiedy ją z nim schwytano...
— Żadnéj poszlaki? Widział kto? — począł Krzyżak.
Gmunda płakać zaczęła; mówiła coś niewyraźnie, rzucała się, narzekała na swą dolę. Siegfried, któremu do swoich pilno powracać było, niecierpliwił się także i burczał:
— Posyłać za nią? gdzie? kogo?.. albo to knechty nasze na to są, aby na zbiegłe dziewczęta polowały?
Tak mówił Krzyżak, a jednak widać było, że rad był w czémś pomódz Gmundzie. Groźba jéj, że dziewczę może po świecie roznosić, co się w domu jéj działo, nie była i jemu obojętną.
Tuż we wrotach stał starszy Bramny sługa, człek stary i otyły, ciekawie się przypatrując, a może i przysłuchując rozprawie Siegfrieda z Gmundą. Zwrócił się ku niemu Krzyżak, jak do zaufanego, z użaleniem, iż knechty broili, że sługa pani Gmundzie zginęła.
Bramny, doświadczony i od lat wielu będący przy Zamku, głową potrząsał.
— Coś to się składa dziwnie, — zamruczał. — Waszéj siostrze dziewka przepadła, a nam téj nocy chłopak, co go brat Bernard chował, sierota... no i ten niecnota parobek, psubrat Litwin, którego-bym ja dawno był powiesić kazał, a Bernard go trzymał, karmił i nim się posługiwał...
Siegfried się rzucił.
— Pewno to? — zawołał.
— Alboż-bym śmiał mówić, gdyby już całego Zamku Górnego i Dolnego, i wszystkich kątów, szukając ich nie strzęśli. Wszak i mnie brał Bernard na spytki, a warczał, a rzucał się, żem ja ich przez wrota wypuścił. Ja! u mnie się kot nie wydostanie bez pozwolenia... A z Dolnego Zamku, gdzie się około szpitala i stajen tyle ludzi szasta, wchodzi i wychodzi, można-by stu ludzi wyprowadzić i nikt-by nie wiedział o tém.
Czyżby głupi byli iść tu, gdzie ja-bym im w oczy zajrzał, a nie tam, gdzie wrota otworem...
Siegfried zadumał się, nie chcąc przed Bramnym powiedziéć, co myślał. Zwrócił się do Gmundy lamentującéj po cichu...
— Idź do domu, idź! co się zrobić da, to się uczyni... Dwóch ich ztąd pono téj nocy drapnęło. Jest więc ślad; musieli razem ujść i razem ich téż złapią, bo Bernard  nie zaśpi pewnie...