Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 121.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tym czasem Bernard stał u okna, spoglądając w podwórce... zdając się namyślać, jakie miał przedsiębrać kroki przeciw zbiegom. Tomchen jego poszedł był po knechtów, co razem ze Szwentasem stajen strzegli, i miał ich przyprowadzić do przesłuchania.
Jak tylko kupkę ich dostrzegł w podwórcu Bernard, natychmiast do nich pośpieszył.
O zniknięciu Jerzego, Szwentasa, Rymosa i dziewczyny, dopiéro się przed samą i w czasie uczty dowiedział, szczegółów nie miał żadnych, potrzeba było je pościągać.
Przestraszona czeladź stała, oczekując na jednego z tych, których się na Zamku najbardziéj obawiano. Zbliżył się, jak sędzia surowy, Krzyżak, i kazał mówić im, co wiedzieli o Szwentasie, o Rymosie.
Z początku nikt nic wiedziéć, nikt się niczego domyślać nawet nie chciał... Wszyscy utrzymywali, że parobka zbiegłego nie widzieli od dawna...
Okazywało się jednak z półsłówek, że Szwentas już od dni kilku niby słabował, od roboty się uwalniał, po kątach błąkał. Widziano go dwa razy z Jerzym na rozmowie, w ciemnéj sieni... Rymosa ktoś widział nocą jeszcze...
Kunigas już, po powrocie z Pynau, nie mieszkał w szpitalu, — celę miał na kurrytarzu, niedalekim od Bernarda... Znaleziono w niéj znaczniejszą część odzieży i oręża, które Zakon wydawał braci do użytku, bo własności nikt nie miał wedle prawa, i suknie nawet, jakie nosił, każdéj chwili mu odebrać i zamienić starszy miał władzę. Wprawdzie spełniało się to tylko względem uboższych a mniejszych, bo biała arystokracya znacznemi własnemi rozporządzała summami, — tolerowano to, patrząc przez szpary.
W Jerzego celi zostało tyle sukni, jakby w lekkim tylko przyodziewku się wymknął i bez ciężkiéj zbroi. Ani on, ani jego towarzysze nie zabrali koni...
U żadnych wrót stróże bramni wychodzących ich nie widzieli; tylko Szwentas, którego nie pilnowano, poprzedzającego dnia z odkrytą głową, ze dzbankiem w ręku, przez wrota około szpitala jawnie sobie wyszedł i więcéj nie powrócił.
Bernard sam, pomimo późnéj godziny, udał się jeszcze na miasto, aby tam starać się dopytać, czy którego ze zbiegów nie widziano... Z obawy pociągnięcia do badań, lub w istocie nie wiedząc nic, mieszczanie odpowiadali, że nie uważali nikogo.
Tomchen musiał dosiąść konia i tegoż wieczora dojechać do Pynauów, dostać języka, czy się tam który nie przemykał...
Dietrich stary i synowie jego przysięgali, że na oczy ich od wyjazdu nie widzieli...
U pani Gmundy z równą surowością badano sługi i czeladź, chociaż nikogo tu posądzić nie było można o bliższe stosunki i sprzyjanie litewskiéj dziewczynie. Niecierpiano tam dumnéj i nieugiętéj Baniuty, któréj żadne katowanie, groźby, głód, złamać i do posłuszeństwa nakłonić nie mogły.