Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 141.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w dębowym wieńcu. Z dala się przypatrywał, i gdy ją zobaczył taką przepiękną, zbladł aż i zadrżał...
Z Wejdalotek, co na nią czekały, żadna się z nią mierzyć nie mogła...
Czy ją tak wykarmił niemiecki chléb, czy litewska tęsknica?! Nikt nie wiedział, że ją matki łzy i pocałunki tak obmyły i zarumieniły. Szła sobie, jak kwiatek, co dopiéro otworzył się z rana i śmiał się do słońca.
Wszystkie dziewczęta cisnęły się za nią do ognia. Wejdalotki prowadziły, szli Wejdaloci i kapłani, i wóżbity, i sam nawet stary, szpakowaty, otyły Krewule, na lasce się opierając...
Konis mu coś szeptał do ucha, stary potakiwał głową.
Dziewki od ognia oprowadziły ją dokoła ołtarza i dokoła dębu... a guślarze kropili wodą ze świętego strumienia, sypali za nią ziarnem i błogosławili.
Baniuta, jak upojona, wieść się dawała, i sadzać, i podnosić... Jargała ledwie nierychło podążyła za córką.
We wrotach Konis piękny czekał na nią i zatrzymał.
— Do córki muszę! — zawołała.
— Idźcie wprzód do starego Krewuli, bo mówić z tobą potrzebuje... a on tu pan i rozkazuje.
Jargała zmarszczyła się trochę, zamruczała i podeszła.
Na stronie stał Krewule, na lasce oparty, i czekał.
— Matko Jargało — rzekł — a oto wam bogowie po tylu latach dziecko oddali...
— Niech-że im będą dzięki! — zawołała matka.
— A myślisz, stara, że oni to uczynili dla ciebie? — dodał stary.
Jargała spojrzała zdziwiona.
— Ba? dla kogoż-by?
— To my wiemy, co tajemnice bogów znamy — zwolna mówił Krewule. — Po to ją tu przyprowadził los, aby ona tu została. Gdyby Lajma tobie ją dać chciała, przyprowadziła-by ci ją do chaty. Nie! do swojego ołtarza przyjść jéj kazała.
Stara jęknęła, przestraszona.
Krewule laską postukiwał i brodę szarą pogładzał. Oczki jego maleńkie pilnie matkę zrozpaczoną badały.
— Taka wyrocznia bogów — dodał. — Musi ona tu zostać Wejdalotką u ognia naszego. Na to ją ocaliły bogi.
Jargała rzuciła się na kolana. Baniuta, która opodal nieco z dziewczętami stała, krzyknęła i głosu jéj zabrakło. Ręce drżące wyciągała ku matce, tylko co odzyskanéj, którą wnet znowu stracić miała.
Wejdalotki milczéć jéj kazały. Stary Krewule, któremu długo stać ciężko było, a nogi miał chore, poobwijane szmatami, siadł na ławce pod daszkiem. Kij przy sobie postawił, spojrzał w bok, gdzie stał róg z miodem, trochę się napił i mówił poważnie bardzo: