Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dowódzca w hełmie stał jeszcze chwilę, rozglądał się, jakby na coś oczekiwał... potém i on konia oddał, i z tym, którego zdala Jerzy wziął za Szwentasa, począł zwolna zbliżać się ku dębu zagrodzie.
Młodemu serce biło okrutnie... byli to swoi — byli to jego ludzie. Ten dowódzca wkrótce mu się miał jak panu pokłonić i paść przed nim twarzą.
Szwentasa już teraz poznał na pewno. Onto był i z dala ręką na Kunigasa wskazywał.
Jerzy stał wyprostowany, dumny, wpatrując się w przybliżających. Mógł już rozeznać twarz tego, który w hełmie lśniącym szedł przeciwko niemu. Oblicze było dziwne, bezbrode, nagie, surowe, smutne, dumne, z pałającemi oczyma. Jakieś uczucie poruszało niém i malowało się wyrazem oczekiwania, dzikiéj trwogi. Szedł, stawał, patrzał na Jerzego, zmarszczywszy brwi, mierzył go oczyma.
Zwolnił kroku; ręka jedna dotknęła piersi, jakby chciał oddech tamować.
Twarz to była nie męzka, ale i nie niewieścia, mająca w sobie zarazem rycerskiego coś, ale przybranego, a namiętnego i rozrzewnionego. Hamował uczucie, co go wiele kosztować musiało; ścinał usta, brwi ściągał, krok mierzył, jakby się obawiał za prędko dojść, gdzie go serce wiodło.
Jerzy, wpatrując się w przybliżającego, nagle odgadł w tym rycerzu przebranym — matkę.
Myśl ta przeszła mu po głowie, jak błyskawica, i sam się jéj zawstydził.
Nadchodzący, postawszy chwilę, zasromać się musiał wahania swego; pośpiesznym krokiem zbliżył się do Jerzego milczący, wlepił oczy w niego, krzyknął i objął go rękoma.
Reda, po wielkiém podobieństwie do męża, poznała syna.
Wśród tego uścisku, jakby chciała upewnić się jeszcze, że jéj nie myli jakaś ułuda, odsłoniła mu szyję, rozdzierając prawie kołnierz sukni, i ujrzała znak — grochowe ziarno.
— Marger! — zawołała, ściskając go w objęciu.
Jerzy nie pamiętał już uścisków matki... namiętne te pieszczoty napełniły go niewysłowioném uczuciem.
Ludzie zaczęli się na widok tego spotkania skupiać około nich... z dala wychodzili Wejdaloci, po całéj dolinie szmer szedł głuchy.
Reda w końcu zlekka odtrąciła od siebie Jerzego i przypatrywać mu się zaczęła znowu... z radością i wzruszeniem niezrozumiałém, jakby zarazem wstręt czuła ku niemu. Jerzy, chociaż teraz przebrany w suknie litewskie, miał w sobie coś, co tu nie swojskiém było. Ruchy inne, postawę wyuczoną, wyrobioną, nie taką, jaką daje swobodnie puszczona natura. Raziło w nim przestrojone dziecko Krzyżackie.
Na pierwsze matki pytanie, odpowiedź zabrzmiała w jéj uchu dźwiękiem znienawidzonéj niemieckiéj mowy. Dziecko jéj nie umiało własnego języka!