Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 151.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona patrzała nań i upatrywała, co krzyżackie wychowanie na nim wycisnęło. Piękny był w jéj oczach, biło ku niemu serce matki; a coś jakby nieprzyjacielskiego w nim czuła.
Około rozbitego namiociku, w którym dwa siedzenia usłano na prędce, stali w pewném oddaleniu ludzie Redy... dobrze zbrojni, silni, zdrowi, lecz dzikich ruchów i twarzy. Z dala uśmiechali się swojemu panu, szepcąc i wskazując nań palcami.
Reda nim rozpoczęła z synem rozmowę, długo się w niego wpatrywała i raz jeszcze, rozchyliwszy suknią, zajrzała do znamienia na szyi.
Chłopiec, czując, że mogła miéć wątpliwość, począł nieśmiało opowiadać jéj, co sobie mglisto przypominał z przeszłości; wszystko to potwierdzało jego pochodzenie i kilka razy Reda uściskiem mowę mu przerwała.
Ta mowa połamana, obco dźwięcząca, raziła ją, choć z ust dziecka. Niemiec mówił przez niego i uczucie miłości coraz to się ważyło nienawiścią wroga. Nie mogła im przebaczyć tego, że jéj dziecię przetworzyli tak ohydnie...
Jerzemu często brakło wyrazu... wahał się... Reda naówczas, cała zarumieniona, rzucała mu je szybko, z gniewem i niecierpliwością. To go onieśmielało.
Radość z odzyskania syna zatrutą była w sercu matki.
Nie rychło Marger, gdyż tego dawnego imienia kazała mu używać, ośmielił się mówić o swéj ucieczce i wspomniéć o dziewczynie.
Reda na pierwszą o niéj wzmiankę głową poruszyła i usta jéj wzgardliwie się uśmiechnęły.
— Dobrze, że ją sobie Wejdaloci zabrali — rzekła. — To nie była dla ciebie żona, a nałożnicy ja nie chcę. Lat tyle trzymali ją Niemcy, i ty potém chciałbyś mi z niéj robić synową? Nie — nie!...
Marger spoglądał błagająco. Począł sławić dziewczę z jéj wdzięku, śmiałości, z serca dobrego, jak umiał; lecz im mocniéj ją wychwalał, tém Reda się oburzała więcéj.
Nareszcie zamknęła mu zakazem usta...
— Tyle dni w drodze żyliście razem — rzekła — ta dziewczyna musiała się bezwstydnie o ludzi ocierać tak wielu; to nie żona dla Kunigasa, syna Redy... Ciesz się, że ją wzięli do ognia, przynajmniéj nie przepadnie; ja jéj znać nie chcę.
Wyrok ten, wypowiedziany surowo i stanowczo, oburzył Jerzego, który nadzieję całą na matce pokładał; zamilkł nagle, ale spojrzenie nań Redy przekonało ją, że nie uległ jéj.
— Zapomni — rzekła w sobie.
Nie chcąc dopuścić dłuższéj o tém rozmowy, Reda natychmiast poczęła z zapałem mówić synowi o swoich Pillenach.
— Nam nie myśléć o godach! — zawołała — o swadźbie i weselu... nie na zabawę ty wracasz do Walgutysowego grodu... My się tam bić i czuwać mu-