Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Baniuta musiała tam być zamknięta! To jedno powtarzał sobie. Tam ona jest.
W lewo zaroślami się przedzierając, Marger powoli zbliżył się ku strumieniowi, który łatwo mu było przeskoczyć, potém ku zagrodzie.
Zdawało mu się łatwém téż zbliżyć pod tyny, które opasywały schronienie stróżek, podsłuchać... Sam nie wiedział, po co szedł i dla czego??
Dokoła spało wszystko.
Parkany, które otaczały podwórko, gładkie, wysokie, nie były do przebycia. Marger gotów się był ważyć na nie bez rozmysłu, choć nic mu nie zaręczało, że tam znajdzie tę, któréj szukał.
Obchodził je dokoła. Wewnątrz, gdy przyłożył ucho, słychać było tylko jakby oddech sennych piersi. Uparta tęsknica powtarzała mu: tam jest Baniuta!!
Raz i drugi obszedł zagrodę, rękoma drapiąc tyn, jakby go chciał poszarpać. Wtém, obejrzawszy się za siebie, o kroków kilka ujrzał postać jakąś poruszającą się, jakby cieniem jego była.
W gniewie, który w nim bezsilność nieciła, pierwszą myśl jego było: rzucić się na tego prześladowcę. Przypadłszy już ku niemu, za ramię go pochwyciwszy, poznał Rymosa.
Chłopak, uląkłszy się o pana, którego wycieczkę dostrzegł, poszedł za nim w ślady.
Nie był to więc nieprzyjaciel, lecz posiłek może.
Myśli błyskawicami biegały po głowie Margera...
Pchnął Rymosa ku tynowi i wskoczył na jego ramiona. Z téj wyżyny mógł przez okap na tynie wewnątrz podwórka rzucić okiem.
W szopkach, otwartych dokoła, na sianie i posłaniach ze skór leżały Wejdalotki.
Trzy z nich siedziały, czuwając, aby te, co były przy ogniu wyręczyć. Szeptały z sobą po cichu, ziewając znudzone....
Pod jedną z szop, oczyma rzucając po zakątkach, Marger teraz dopiéro dojrzał na posłaniu siedzące dziewczę, które jedno nie spało z dobréj woli.
Bicie serca dało mu poznać Baniutę. Z wlepionemi w nią oczyma, stał na barkach Rymosa, dysząc niespokojnie, nie pewny, jakie popełni szaleństwo, gdy trzy siedzące stróżki wstały, otwarły wrota i poszły te, które ogień żywiły, wymienić.
Jedna chwileczka zostawała Margerowi do odezwania się i oznajmienia Baniucie, nim-by wymienione powróciły dziewczęta. Reszta pozostałych spała.
Syknął, szepcząc jéj imię.
Baniuta szybko zerwała się na nogi; spojrzała w górę; domyśliła się raczéj, niż poznała narzeczonego, i głowę a dłonie ku niemu podniosła.
— Baniuta! — zawołał szybko — nie bój się! żyć nie będę, jeśli cię nie uwolnię; ale do ognia się nie daj pędzić, bo gdy raz rzucisz łuczywo...