Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 160.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przybyły, Hans von Hechten, miał twarz pofałdowaną gniewem, który ledwie w sobie hamował. Widok zgromadzonych, gdy się ich tu może tylu nie spodziewał i przed nimi, z tém co niósł, spowiadać nie życzył, zmieszał go. Obcych było wielu. Powiódł oczyma, rad się był cofnąć, ale już zapóźno było, — wszyscy mieli zwrócone nań oczy; Wielki Mistrz, odgadując, iż z pilną sprawą jego zapewne szukał i znaléźć się tu spodziewał, zwrócił się ku niemu i spytał otwarcie:
— Z czém przybyliście?
— Dlaczego-ście porzucili wasze stanowisko? — dodał Komtur. — Powierzyłem wam dozór; komu-żeście zdali...
Nie dokończył, gdy Hans, spojrzawszy nań z pod brwi nachmurzonych, ręką zamachnął rozpaczliwie.
— Cóż się stało? co się stało? — poczęli wszyscy pytać, cisnąc się ku niemu.
Hans zmilczał trochę.
Komtur niecierpliwy naglił go oczyma i mruczeniem.
— Nie miałem tam dłużéj po co stać; — odezwał się Hans — statek, który tyle pracy, czasu i pieniędzy kosztował...
Komtur i inni przerwali mu okrzykiem.
— Statku już niéma! — dokończył Hans, z wyrazem złości pięść podnosząc do góry. — Tak, niéma go.
Wielki Mistrz, widząc, że zewsząd zarzucają przybyłego pytaniami, na które odpowiadać nie mógł razem, zawołał nakazująco:
— Mówcie, jak się stało i co? całą sprawę, nie zatajając nic. Trzeba, byśmy wiedzieli, kto winien...
Hans ocierał pot z czoła.
— Nie winien nikt — odezwał się tym samym tonem, w którym czuć było wzburzenie — ani ja, ni ci, co ze mną byli. Gotów-em poddać się sądowi i karze. Statek był skończony, ładowaliśmy go, wyciągnięto z przystani na samo koryto, płynął dobrze i byłby się dostał pod Pilleny; aleśmy otrzymali rozkaz zabrać żywność, — potrzeba na nią czekać było.
Tymczasem zbójcy ci dowiedzieli się o nim, przewidzieli, co im grozi. Staliśmy nocą w pośrodku rzeki, gdy potajemnie łodzi kilka do statku przybiło. Nikt się nie mógł ani spodziewać, ani przewidziéć, żeby nas napaść śmieli!
Na zapytanie straży, młody chłopak z łodzi odpowiedział po niemiecku. Poznałem go potém: był to zdrajca ten, młody Jerzy, któregoście wy (obrócił się do Bernarda) wychowali. W mgnieniu oka, nimeśmy się opatrzéć mogli, ukryty ogień, który z sobą przywieźli, rzucili nam do wnętrza, gdzie pakuły i smoła, któremi zatykano szpary, leżały. Pożar się zajął we mgnieniu oka. Ruszyliśmy się wszyscy, ilu nas było, na obronę statku, ale przyszło nam samym życia bronić. Na łodziach i wpław kilkuset Litwinów nas oblegało.
Statek płonął; o ocalenie go już nie było starania; chcieliśmy sami wyjść z płomieni.