Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czasu do czasu tylko przesuwały się postacie nieme, z pałkami sterczącemi nad głowy, w czapkach uszatych, które same tylko po nad parkanem wystawały.
Ten spokój oblężonych, pomimo przewagi sił Krzyżackich, czynił wrażenie na nich; czuli w nim męztwo i gotowość na wszystko. Z ciurów i knechtów dnia tego nikt się nie ważył na nową wycieczkę; ograniczano się odgróżkami, oglądaniem z daleka i odgadywaniem wnijścia na zamek, które z żadnéj strony nie było widoczném.
Starszyzna cały prawie dzień ucztowała. Szare płaszcze, serganty i zbrojni towarzysze, małą zrobili wycieczkę wewnątrz kraju, i nad wieczorem powrócili z niewielkim łupem, bo jednę tylko rodzinę w lesie, na ostrowiu, niespodzianie zagarnąć im się udało. Starą babę i dwoje młodych dziewcząt zabito na miejscu, a mężczyznę dla języka przygnano związanego za koniem.
Pierwszy to był jeniec téj wyprawy, i nie dziw, że cały obóz się zbiegł go oglądać.
Okrwawiony, okryty pyłem i błotem, krępy, małego wzrostu mężczyzna lat średnich, pomimo, że zbity był straszliwie, nie wydał jęku, nie okazał cierpienia. Z przymkniętemi oczyma, z ustami, na których krew zakrzepła, z piersią oszarpaną, dawał sobą rzucać, bić się, znęcać, i jak bez czucia kłoda, nawet głosu nie wypuścił.
Chciano go zmusić do mówienia, otaczali go tłómacze, targano go, deptano, grożono — nie pomagało nic. Można było sądzić, iż z niego już życie ubiegło; lecz krew sącząca się z ran, ciepłe ciało, niekiedy mimowolnie połyskujące oczy, zdradzały, iż nie wyzionął jeszcze ducha.
Zdawało się Krzyżakom, iż od niego o liczbie załogi, o zapasach twierdzy dowiedziéć się będą mogli; obiecywano mu więc życie, ale nie dał się niczém zniewolić do otwarcia ust.
Rzucono go tak związanego na ziemi, aby dogorywał. Zaledwie dyszącego znalazł tu biednego jeńca Kapelan Marszałka, ojciec Antoniusz.
Był to jeden z tych duchownych, których dziwna ironia jakaś losu wpędziła w służbę Krzyżacką: mąż pobożny, litościwy i bolejący nad tém, na co patrzał.
Słabowity, wychudły asceta, byłby dawno uwolnił się z Zakonu, a inny obrał sobie, dla życia kontemplacyjnego stosowniejszy, gdyby go tu nie trzymało uczucie obowiązku. Mówił sobie, że właśnie tu, gdzie miłosierdzia chrześcijańskiego nie było, on był je powinien nieść i pełnić.
Nie zważając na szyderstwa, jakie swém postępowaniem często ściągał na siebie, ojciec Antoniusz, nie przeciwiając się nikomu, czynił, co mu serce dyktowało, w milczeniu, z cierpliwością i pokorą.
Zobaczywszy człowieka dogorywającego, przyszedł ku niemu, jak ów pobożny Samarytanin, siadł przy nim na ziemi; a że nie śmiał więzów porozrywać, do spalonych warg przyłożył kubek z wodą, rany twarzy i piersi obmywać począł.