Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Naówczas konający ów człek oczy otworzył, spojrzał i targnął się, jakby chciał rękę, co go dotknęła, odepchnąć.
Ojciec Antoniusz dla katechizowania Prusaków wyuczył się był ich języka, zrozumiałego całéj Litwie.
Z cicha więc, pochyliwszy się nad nim, szeptać mu począł słowa pociechy.
Dźwięk téj mowy oczy powtórnie otworzył umierającemu. Westchnął słuchając ich, i głos ochrypły, ledwie dosłyszalny, dobył się z piersi potłuczonych.
— Poco mi przedłużasz życie! — mruczéć począł. — Daj mi raczéj skonać prędzéj, a jeśli masz litość, to dobij. Kołem uderz w serce; nie każ mi cierpiéć.
— Życie ci może ocalę, a jeśli doczesnego nie dam, wieczne ci otworzę, gdy westchniesz do Boga jedynego — rzekł kapłan. — Nieszczęście, które cię spotkało, szczęściem być może, jeśli cię nawrócić potrafię.
Litwinowi usta się skrzywiły, głowę odwrócił wysiłkiem wielkim, milczał.
Ojciec Antoniusz wlał mu w usta trochę wina, które miał przy sobie; życie podbudzone wracało.
Naówczas Kapelan począł mu mówić o Bogu chrześcijan, o Synu Jego, o Niebie, którego tylko zapragnąć potrzeba było, aby je pozyskać.
Jeniec milczał długo; naostatek ta cierpliwa mowa, która wciąż brzmiała w uszach jego, wydobyła z niego znowu szemranie.
— Waszego Nieba nie chcę — począł — tam moich nie znajdę; niéma tam nikogo, oprócz wrogów. Skonać mi daj.
Nie dawał się zrazić ojciec Antoniusz i wciąż siedział nad związanym. Znalazł go tu Marszałek, który po żołniersku nogą kopnął leżącego, naganiając księdzu, że próżno dla źwierzęcia tego czas i siły swe marnował.
Ksiądz prosić począł, aby życiem darowano nieszczęśliwego.
— Aby poszedł w las i mścił się — rzekł Marszałek zimno — znamy to plemię gadów niewdzięczne. Byłbym go może oszczędzić kazał, gdyby mówić chciał; ale katować się dał i ust nie otworzył.
Litwin, jakby tę mowę rozumiał, oczy otworzył. Błyskała w nich nienawiść.
— Sprobuj ty pytać go, ojcze; może będziesz szczęśliwszym; — odezwał się Marszałek — znasz ich ten język szatański, do żadnego innego niepodobny.
Ojciec Antoniusz zbliżył się do dyszącego.
— Okup życie! — rzekł — powiedz, o co cię pytają.
— A mnie życie na co? — odparł jeniec i zachrapał straszliwie śmiechem bolesnym.
Ksiądz, jakby tego nie słyszał, powtórzył pytanie.
— Mów! ocal życie! Wiele jest na zamku załogi? Na długo żywności mają? Potrafią się oni nam opierać??
Słuchając, Litwin marszczył czoło. Wargi mu się kurczyły.