Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 187.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie miał-żeś dzieci ukochanych, żony w domu? sług dostatkiem, druhów i braci, co cię kochali? Dla czegoś umarł? czemuś nas osierocił?
Marger, który po raz pierwszy przypatrywał się pogrzebowi litewskiemu, stał zdumiały i poruszony. Przypominał sobie czarne trumny i żałobne śpiewy chrześcijańskie. Tu wszystko wyglądało i odzywało się inaczéj.
Z tamtymi umarłymi rozstawano się, oddając ich Bogu, na sąd jego; tu żegnano, jak odjeżdżających do ojczyzny i praojców.
Izba cały ten dzień, całą noc i jeszcze jedną dobę stała otworem, a w niéj pito, śpiewano, wchodzili i wychodzili ludzie, przypatrując się nieboszczykowi i płacząc u zwłok jego. Blady trup, z usty otwartemi, których i śmierć już zawrzéć nie mogła, siedział, jakby uśpiony. Nie wiele się zmienił od żywego.
Tymczasem wszystko przygotowywano do pogrzebu. A że co chwila spodziewano się napadu Krzyżaków, musiano na wzgórzu obok zamku stos ułożyć.
Rano weszły niewiasty znowu i obmyły ciało raz jeszcze, włożyły odzież białą; przypasano mu miecz, za pas zatknięto siekierę, szyję obwinięto ręcznikiem, w którego węzeł grosz był wetknięty na drogę, i zaczęto, płacząc, pić na pożegnanie.
Tuż u drzwi stał wóz pogrzebowy, na którym posadzono trupa, i gromada, dokoła stojąca, zaczęła duchy złe odpędzać krzykiem i miotaniem włóczniami.
Zanuciły płaczki, rwąc rozpuszczone włosy. Niedaleki pochód był ze zwłokami, bo tuż gotowy stał stos śmiertelny, ale przy nim brakło gromady kapłanów, i dwaj ubogo odziani Tilussoni z blizkiéj osady musieli sami służyć za innych, i raudy na cześć Walgutisa wyśpiewywać.
Marger, który przy pogrzebie dziada powinien był rej wieść, nie umiał mu oddać ostatniéj posługi. Wszystko tu dlań nowém było, obcém, dziwném, niezrozumiałém.
Gdy Walgutisa na wierzchołek stosu dźwignięto i posadzono na tym tronie, który wkrótce płomienie objąć miały, musiał Marger pójść go pocałunkiem pożegnać i naówczas dopiéro Tilussoni ogień w czterech rogach podłożyli.
Reda, któréj rozpacz i żal po ojcu były do szału posunięte, jękiem napełniała powietrze, rwała włosy, miotała się, śpiewała, padała na ziemię i wszystkim płaczkom przewodziła.
Gdy płomienie się podniosły ku górze, poczęli słudzy nieść wszystko, co na stosie z umarłym spłonąć miało: całemi koszami wleczono oręż, odzież, sprzęty, kosztowne naczynia, łupy wojenne. Wszyscy rwali i ciskali w rozżarzone ognisko drogie te skarby, aby duch Walgutisa zabrał je z sobą na drogę, na Anafiel wysoki.
Czwartego dnia, gdy jeszcze nie ostygło żgliszcze, z którego kości zebrano i pochowano w kamiennéj mogile na zamku, nadbiegły wieści, że wyprawa Krzyżacka już na Pilleny ciągnęła.