Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wojna to nic...
Słowo ostatnie na ustach mu skonało. Baniuta się uśmiechnęła doń.
— Panku mój! — odezwała się. — Wszak to obyczaj jest taki, że pan młody za wianuszek podarek daje. I ja od ciebie chcę daru jednego, wielkiego daru, ale mi przysiądz musisz, że ja go będę miała.
— Dam ci, co zechcesz! — zawołał Marger żywo.
— Przysiąż mi! — powtórzyła Baniuta.
— Na kogo przysięgać mam? — smutnie odezwał się młody — na obcego Boga mi się nie godzi, a swoi mnie nie znają.
— Przysiąż mi na słońce i księżyc — przerwało dziewczę — na co chcesz! ale ja chcę przysięgi!
Marger rękę położył na piersi.
— Czego chcesz ode mnie? — spytał. — Wszystko będziesz miała.
Wtém Baniucie zaświeciły oczy, zagorzały płomieniem; dawne owo dziewczę, w którém męczeństwo Niemców wykołysało ducha, wróciło. Widział ją taką, jaką była, nucąc litewskie pieśni na drzewach ogrodu Gmundy.
— Pamiętaj — szepnęła. — Ja wiem, ja widzę!!
Krzyżacy nasz gród zdobędą. Wy, szczęśliwi, padniecie w jego obronie, a ja? ja sobie życia wziąć nie potrafię. Gdy przyjdzie ostatnia godzina, panie mój! nim sam im dasz życie, weź moje!
Zbladł Marger.
— Przysiągłeś mi na słońce i na księżyc — dodała, ściskając rękę jego — razem pójdziemy na jasny świat drugi, a tam! tam musi być wieczne wesele, bo tu była wieczna męka. A bogi, jeśli są, sprawiedliwymi być muszą.
Rozlegająca się pieśń zgłuszyła rozmowę.
Szwentas stary, przebrany za wesołego błazna, Keleweże, wtoczył się na czworakach do izby.
— Héj! héj! — wołał — to mi wesele! gości na nie zjechało bez liku. Chodźcie, patrzcie, czy stanie piwa dla nich na przyjęcie. Goście wkoło, postrojeni, błyszczą na nich szaty żelazne, świecą czapki złocone, rżą ich konie we zbrojach.
Ogromny okrzyk za wałami Krzyżaków zwiastował.