Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cy na wieży, jakimś ruchem mimowolnym za czapkę pochwycił, chciał ją zdjąć według dawnego nawyknienia i wbił na powrót ze złością na głowę.
Rozległa się pieśń, znał ją dobrze, wtórował jéj nieraz w kościele.
Z dołu, od podnóża wieży, słychać było piosenkę Baniuty.
Obie pieśni mieszały mu się w sercu, w głowie; zacisnął uszy, zbiegł z góry.
— Ludzie, na wały! — zawołał.
Nie mylił się: Krzyżacy szturm przypuszczali.
Dokoła opasali gród, jakby łańcuchem żywym. Szli, śpiewając. Knechty niosły susz na głowach, drudzy dymiące pochodnie w rękach, inni topory błyszczące.
Co żyło, przyparło się do zagrody. Niewiasty niosły wodę w cebrach; ludzie kamienie dźwigali; słabsi naciągali łuki.
Wiżunas nakazał milczenie. Walki nie miał poczynać nikt, aż-by ją Niemcy sami otwarli.
Tuż pod parkanami słychać było zrzucane drzewo, dym pochodni dochodził do nich. Niemców za chrustem widać nie było. Z góry posypał się deszcz strzał i grad kamieni, a na rozpalony susz lunęła woda. Chwilę wstrzymali się Niemcy, zawahali; padło kilku z krzykiem i stoczyło się.
Z tyłu wołano do szturmu i gęsty zastęp znowu ku parkanom się cisnął.
Był to pierwszy dzień walki, lecz od razu zajadle rzucono się ze stron obu.
Marszałek, który stał na pagórku i patrzał, u boku mając Brandeburczyka, głową poruszył i rzekł:
— Nie łatwo im podołamy.
Sarganty stanęli z jednéj strony, gdzie ściany drewniane i dachy najbliższe im się zdawały, z kuszami i bełtami.
Każdy z nich bełt zapalał u pochodni i puszczał go ku grodowi. Płonące strzały leciały, świszcząc w powietrzu, rozpaloną kapiąc smołą, gasnąc w pół drogi lub niosąc płomień na dachy.
Spodziewano się pożaru: napróżno. Ognisty deszcz pocisków oślizgiwał się po twardych ścianach, gasł na nich lub tonął gdzieś na grodzisku.
Lecz i litewskie pociski nie wielu raziły: Niemcy byli osłonięci żelazem, ponakrywani niém, kamienie odskakiwały od zbroi, strzały się kruszyły na stali, albo w drucianych koszulach więzły bezsilne.
Rzadka strzała, w pachwinę lub między blachy trafiwszy, kaftan przedarłszy; skosztowała krwi niemieckiéj.
Pożar téż nie imał się parkanów, gliną pooblepianych, pozlewanych wodą. Susz płonęła napróżno, napastnikom samym zagradzając drogę.
Walka trwała tak do południa, słońce dopiekało, ludzie do rzeki zbiegali wodę chłypać, starszyzna do namiotów popowracała, knechty téż odstąpili na strzał i na ziemi się pokładli.
Nie uczyniono nic.