Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W namiocie Marszałka zasiedli goście dostojni. Jednym śmiać się chciało, drugim gniewać.
— Niéma wątpliwości — odezwał się Komtur z Balgi, że nareszcie tę chałupę weźmiemy i obrócimy w perzynę; jednakże za czas, który tu stać przyjdzie, nie śmiał-bym ręczyć. Może oblężenie trwać tak długo, że naszego trudu nie będzie warte.
— Jakto! — sprzeciwił się Marszałek. — Nie wiecież, że to jest klucz do téj ziemi, że ztąd oni wycieczki na nas czynią, że samo opanowanie trwogę na nich rzuci?
Radźcież, co poczynać, aby je przyśpieszyć! — odezwał się stary Siegfried. — Przyjdzie pora dżdżysta, ogniem ich wziąć będzie trudniéj, a szturm ludzi wielu życia pozbawi.
Hrabia Namur odezwał się, że oni oręża dobrego nie mają, a tém mniéj uzbrojenia, więc się ich wielce lękać nie potrzeba. Liczbą téż nie zastraszają, bo gródek mały i wielu ich-by się tam nie mogło pomieścić.
Bernard na uboczu siedzący milczał.
— Bracie Bernardzie — odezwał się Marszałek. — Wychowanek ów wasz nieszczęsny, jeśli nie dowodzi, to pewnie się znajduje na gródku. Ten rozumniejszy-by powinien być od innych. Wezwać go na rozmowę; życiem darujemy, niech się poddadzą.
Siegfried się uśmiechnął.
— Pierwszego-bym go powiesić kazał — rzekł. — Ale nie szkodzi nic życie obiecać, bo słowo poganom dane nie waży. Ponieważ ochrzczony był, Ojciec Antoniusz wyspowiada, a potém na gałąź. Duszę ocalimy: to najważniejsza.
Bernard wstał z pniaka, na którym siedział, lecz nic nie odpowiadał.
— Bracie Bernardzie — powtórzył Marszałek — spróbujcie rozmowy. Oszczędzić możemy krwi naszéj.
— Próbować można — odparł Bernard — lecz wątpię, by się zgodzili, a bardziéj jeszcze, aby się to zdało na co.
Bernard wyszedł, z białą chorągwią i gałęzią zieloną; herold Marszałka zbliżył się ku twierdzy, trąbiąc i wołając po litewsku...
— Na spokojną rozmowę.
Krzyżak stał i spoglądał zdala, czekając.
Nikt z grodu nie odpowiadał długo. Herold wolnym krokiem objeżdżał dokoła napróżno, a Bernard zwolna się za nim posuwał. Ponad parkanami, na wyżkach, pokazał się wreszcie Marger z mieczem w ręku.
Stanęli naprzeciw niego.
On i Bernard zmierzyli się wejrzeniem. Marger milczał.
— Znacie siłę naszę — odezwał się Krzyżak podnosząc głowę — widzicie, że osaczony gródek wasz utrzymać się nie może. Żal mi was; możecie ocalić życie swoje i rodziny. Obrona próżna: poddajcie się.