Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kunigas 200.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niemcy wdzierali się już ku wierzchołkowi zagrody i padali pod ciężarem belek, kłód i kamieni.
Bój, na krótko przerwany, toczył się znowu noc całą.
Tymczasem w podwórcu, czarodziejską siłą dźwignięty, już się stos olbrzymi układał. Kobiety i wyrostki odzierały dwór z pułapów i dachów, rozwalały ściany, wlokły bierwiona i miotały na łożysko pogrzebowe.
W słabych siła wstępowała nadludzka. Ręce niewieście dźwigały potężne belki, ramiona chude nie uginały się pod strasznym ciężarem, dłonie drobne chwytały kłody grube. Drzewo zdawało się téż żyć, poruszać, jak gdyby, posłuszne człowiekowi, samo szło na rozkazanie.
Cudem podnosił się książęcy ów stos pogrzebowy, tak że prawie głową sięgał wieżycy.
Teraz, co kto miał, poczęli zwlekać wszyscy; odzież, broń, żywność, kruszec, bursztyny, kożuchy, i dokoła miotali na kupy.
Śmieli się, patrząc na te bogactwa, które ogień miał pożréć, aby się wrogom nie dostały. Dzieci skakały koło nich. Starsze kobiety zdzierały z siebie zawczasu, co droższego miały, aby całém nie zostało.
Baniuta znikła, pobiegła żywo do domostwa, którego stał węgieł jeszcze. Tu już skryć się gdzie nie było. Szyja tylko do lochu, od któréj drzwi oderwano, otworem stała.
Siedziała na wschodach, podparła się, myślała.
— Przysiągł mi na słońce i księżyc: dotrzyma. O! nie da mi wpaść w ręce tych zbójców, na straszną męczarnią sromu. Ale miecz ma stępiony, ale nóż ma wyszczerbiony; może mu zabraknie żelaza?
Wzdrygnęła się. Wybiegła z lochu i wpadła do izb, których ściany na stosu podpałkę rozbierano. Widziała miecz Walgutisa, który stał w kącie. Stare żelezce obsunęło się i na podłodze w śmieciu leżało; porwała je z radością, do ust przyciskając, śpiewając, — bo ból wielki, jak radość, śpiewa.
— Nie prawdaż, mieczu kochany? ty śmierć mi dasz lekką z jego ręki! Rozedrzesz serce na poły, i duszyczka z niego uleci...
Spojrzała: miecz rdzą, czy zaschłą krwią był okryty; poruszyła główką nad nim. Oburącz wzięła go, jakby dziecię piastowała, i poniosła.
Miała osełkę za pazuchą. Siadła w progu.
— Stary ty mój — nuciła schyliwszy się nad nim. — O tobie ludzie zapomnieli, nikt cię nie otarł, nikt cię nie obmywał, ostrze ci stępiało. Czekaj!
Zaczęła ostrzyć osełką. Stary miecz nabywał blasku, świecił jak niegdyś.
Schylona nad nim Baniuta zobaczyła słabo odbitą twarz własną. Z miecza na nią niebieskich dwoje oczu patrzało.
— Patrzysz na mnie, stary! tak, dobrze, pokochaj mnie i daj śmierć lekką z jego ręki.
Pocałowała żelazo, piosnka mimowolnie wybiegła znowu na usta.