milij, takie to tam błogosławieństwo Boże nad ślachtą, że każdy ma po kilkoro i kilkanaścioro dzieci. Dobrze, jak się który albo ożenieniem, albo służbą bywało, dorobił kawałka chleba i swojéj siakiéj takiéj substancyi — to panom braci z zagona ustąpił — ale częściéj, ba prawie zawsze, po śmierci pana rodzica, dzielili się fortunką i z jednego dworku wyrastało dwa, trzy, pani siostra tuż na swoim zagonie siadała, i tak osady pokrajały się, że ile chłopów, tyle panów czasem bywało, dwóch panów na jednego chłopka. A dalipan życie było, jak spomnę młode lata, miłe na naszych ślacheckich osadach. Nie bez zwady bo ludzie ludźmi — ale częściéj poczciwie i zgodnie się żyło, jak P. Bóg przykazał; bo to jedna rodzina, jednéj dzielnicy wszyscy i swoja krew, pieczętowali się z końca w koniec sioła jednym herbem. Było nas tam najwięcéj Jastrzębczyków, do których i ja quondam należałem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.