Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

swojém i mojém (jakoś nigdy na literata powołania nie czułem —) mnie zrazu szło jak z kamienia! Jeszcze uczyć się jak uczyć, ale schnąć i więdnąć w zamkniętym domu, w mieście, nie wybiedz w pole, jak to bywało, bo rekreacye ordynkiem, pod chorągwią i hetmaństwem Pana Prefekta i vice-Prefekta odbywały się — oj! to była męka nie lada!
Ale powoli, powoli — choć z trudnością, przywykło się do szarych murów, zawsze smutno po zielonych gajach wydających się, przywykło się do towarzyszy, do życia szkolnego — i jakoś to szło.
Szczególna mi się rzecz trafiła w owéj szkole OO. Jezuitów, co na całe życie moje potém, wpływ niemały miała. — Widać że takie było przeznaczenie Boże!
Na jednéj ławce siedziałem od początku z niejakim panem Drzemlikiem. Był to syn majętnego z naszych stron ślachcica, skoligaconego pięknie, quondam bogatéj familij,