Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

a do tego jedynak, i pieszczoch. Nie złe to stare przysłowie o jedynakach, ale go państwu nie powtórzę, szanując mój stan, który sądzić tak absolutnie o ludziach nie dozwala. — Pan Drzemlik wyglądał na jedynaka, zepsute to było dziecię, pieszczone, delikatne, pełne dumy, swarliwe; a że czuło protekcją Ojca Sub-Rektora, który był krewny jakiś Drzewlików, pozwalało to sobie więcéj niż inni. — Pamiętam jak dziś — Drzemlik przy pierwszéj znajomości, widząc dziécię w wyszarzanéj kapotce siedzące podle siebie, pchnął mnie potężnie łokciem, dając znak, abym się usunął. Ja nie przywykły do tego na wsi, oddałem mu sowicie uderzenie. Za czém Drzemlik wystawując rękę, zawołał:
— Domine professor! Ten bije się.
Professor niesłuchając odpowiedzi mojéj i uniewinnienia, kazał mi klęczyć pod piecem.
Od téj piérwszéj kłótni, poczęły się między nami nieskończone zwady, a że w szkołach zwykle jemu podobnych nie lubią, i stu-