Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

przedtém, — A ilekroć pani Matka co powié — odpowiadam:
— Myślę Jéjmościuniu, dalipan myślę.
— Wymyśl że serdeńko, co rychléj — bo dotrze czas — odpowiadała.
A tu ani sposobu wymyśléć.
Tandem — jednego wieczora, wracałem pamiętam z polowania na kaczki, miałem ich ubitych pięć czy sześć — Idę mimo dworku P. Wincentego Dołkowskiogo, patrzę coś ruch niezwyczajny, krzątanina, paranina i świateł dużo. Ludzie stoją w dziedzińcu, gwarzą, dziwują się, konie wodzą. Staję, pytam — co się to stało?
— Co! odpowiada mi parobczak — pójdźcie no, a zobaczcie, wszyscy się sąsiedzi zbiegli, jako na cudo, toć to brat pana Wincentego, co był o jednym koniu i sam wyjechał puścizn szukać w Ukrainę, powrócił do swoich, jak pan, ożeniwszy się tam bogato i wziąwszy dwie wsi w posagu.
Idą drudzy, idę i ja — Przyjęli mnie jako