Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

na sercu, raźnie, słońce zachodziło całe złociste, w złocistém niebie — kolasa gnała.
— E! myślę sobie, jak to człek był pusty za młodu, gdyby téż sprobować, czy ja się z niémi zjadę. Było to głupstwo, bo i konia szkoda i nie dorzeczy podróżnemu czwałować, zwłaszcza gdy nie wié, gdzie i kiedy koniec drogi. — Ale u młokosa, co w myśli to i zrobić, jak pióro osmalił.
Jak zeprę, panie szpaka i sadzę. —
Zdaleka widać już miasto, pan pędzi i ja pędzę, a jeszcze szpak jak się zaczął wyciągać, to kilka razym ich prześcignął. Ale co ja się odsądzę na staje, to oni tną w konie bo im wstyd, a ja w swego sobie. I szarpiemy po gościńcu, jak na wyścigach. Zastanowiliśmy się już, bo nam razem rozum przyszedł, u piérwszéj karczmy przed miastem niedaleko smętarza.
Kolasa stała i widzę ludzie na mnie wołają, machają rękoma.
Podchodzę — Z kolasy wychyliła się gło-