Ta strona została uwierzytelniona.
wa starego już, szpakowatego otyłego mężczyzny, w soboléj czapce, który mi się przypatrywał pilnie, a bodaj nie pilniéj jeszcze mojemu koniowi, który dobrze bokami robił.
— Hm! hm! odchrząknął stary, przed którym z uniżonością zdjąłem czapkę, gdyby dla niczego to dla siwizny.
— Zkąd waść?
— Zdaleka Panie, z Mazowsza.
— I po kiegoż djabła, sadzisz waść, jakby cię kto w szyję tłukł, po gościńcu?
— Ot tak, chciałem szkapy sprobować!
— Wielki z Waspana młokos — znać po postępku! A dokądże tak jedziesz?
— Jeszcze niewiém, odpowiedziałem, szukam kondycyi.
— Pięknie, a tymczasem konia się zbawisz.
— Jemu to nic nie zaszkodzi! odpowiedziałem, trochę się wstydząc, bo kozactwo ryhotało z boku.