Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

ka starego, zgarbionego, kładącego ciasny kaftan na rękę, która weń z wielkim oporem się wciskała. Człowiek ten miał spodnie łosiowe wyszlifowane noszeniem, buty długie, kaftan bez barwy zawiązywany na tasiemeczki na piersiach; a drugi siwy sukienny, na wiérzch piérwszego mający się włożyć, Ale to było dopiéro desiderandum.
Z jedną ręką w rękawie, drugą przy nadziei rękawa, postąpił stary ku przyjezdnym, z miną zafrasowaną i nie radą.
— Jak się ma Wincenty? pozdrowił August, A co tam dobrego słychać? Pan jest w domu?
— Niéma pana.
— Niéma! doprawdy niéma? spytał August znowu.
Stary zamilkł, cisnąc ciągle rękę do nieposłusznego rąkawa.
— Pewnie niéma?
— Nie, niéma.