Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Głos podnosił się od cichego, do wykrzyknika prawie.
— O to gość! o to gość! a czemuż mi znać nie dali, o to gość! Bardzo mi miło! kochany August! A to siostrzeniec? Niechże go uściskam, kochany kuzynek! Bardzo mi miło! Hm! jakże mi przykro! musieliście czekać! Ha! może wam powiedzieli że mnie niéma? A to widzicie zamykam się od tych niegodziwych sądowych, co mnie najéżdżają i obdziérają. Przeszłego tygodnia byłem zmuszony dwóm skórę przetrzepać, i teraz będę miał śledztwo.
I Marszałek zaczął wołać na całe gardło: Wincenty! który pośpieszył, kaftan wiérzchni jeszcze na jednym tylko mając rękawie, bo drugiego zaprzestał już nakładać, sądząc że się może bez téj pracy obejdzie, gdy goście pana w domu nie znajdą.
— Konie do stajni — rozpakować! naturalnie będziecie nocowali!
Staś obejrzał się ciekawie po pokoju któ-