Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwilę jeszcze pogadawszy, pochodziwszy od krzeseł, do kanap i zwierciadeł, ua których śledził gospodarz, czy ich czas nieuszkodził, rozeszli się nareście, dając sobie dobra noc.
Goście nieśmieli rozmawiać, wiedząc o o blizkiém sąsiedztwie Marszałka i w krótce cichość przerywana tylko szczekaniem psów, nastąpiła. W pół godziny poczęło się jakieś brząkanie kluczów, chodzenie i Staś który spał bliżéj drzwi, usłyszał wyraźnie następującą rozmowę, gospodarza z Wincentym.
— Zebrałeś ty kości z wieczerzy dla psów?
— A jakże panie.
— I chléb co się został?
— I chléb.
— A herbatę? pewnie wyrzucili! Ty wiész że ją wybornie pić można drugi raz, a nie, to do wódek na szynki zda się dla zafarbowania.
— A jakże panie.