Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

utrzymuje życia jak chłód i skromne jedzenie.
To mówiąc napił się trochę herbaty, postawił szklankę i daléj ciągnął:
— Teraz ona żyje na swojém, ja na swojém i lepiéj nam z tém. Żal mi tylko, żem się stracił na ożenienie, w którem się nie rozważnie wdał, bez potrzeby.
Marszałek westchnął. Pakowano, goście się zabiérali do wyjazdu, gospodarz najuprzejmiéj zapraszał ich, aby dłużéj zostali. Widać jednak że im było dosyć przyjęcia i odwiedzin, bo dłużéj zostać niechcieli.
Marszałek przeprowadził ich do ganku z Wincentym, któremu polecił zatarassować bramę jak najmocniéj za niémi. Gdy wyjechali z dziedzińca, August rzekł do Stasia.
— Wiész, wiele intraty ma pan Sulmirzycki?
— Nie wiém.