Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

my się, a krzyczym, kto kogo zagłuszy. Szpektor sobie, my sobie, jeden od drugiego głośniéj, to taki gwar w izbie, jakby w niedzielę, kiedy się parobcy pobiją.
Póki był ja u Szpektora, to ja nic nie robił. Nu, czasem siana zrzucił dla gościnnych koni, wydał owsa, oberwał po grzbiecie od matki, od furmanów, ale to było tak jak nic, zabawka. Dopiéro jam wyszedł na człowieka, jak mnie szpektor puścił, kiedy ja już wszystkie nabożeństwo umiał, a matka dała dziesięć rublów na handel.
— Zaczynałeś handlować a nie byłeś żonaty? — spytał August,
— Nie byłem jeszcze — odpowiedział. Moja matka była bardzo rozumna kobiéta, ona wszystko robiła najmędrzéj. Ona i mnie mówiła — tobie Hersz czas ożenić się, ale poczekaj, niechaj się drudzy głupi żenią, ty handluj, a ja tobie bogatą żonę napatrzę. — A żona nie uciecze. To ja i handlował.