Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Trzeba wiedziéć że matka dała mnie starego konia, otóż ja zaprzągł jego do biédki, i wiu hop — w świat, za skórkami ruszył.
Zaraz niedaleko wioska Hrehorów — W Hrehorowie owce padły, bydło padło, bo tam i pan hulał i ekonomowie hulali, a gospodarstwo szło jak Bóg dał — Stanąłem przed karczmą, koniowi zarzuciłem siana i wszedłem do arędarza, tamtemu to się dobrze działo! Co to on zarabiał dostawiając wszystkiego do dworu, a znosząc się z officyalistami i kradnąc pana, tak że ón ani widział. W lat dwa pobogaciał jak największy kupiec i miał bydła w zagrodzie kilkadziesiąt sztuk, a woły na brazie, i gorzelnią nie małą. Właśnie siedział na progu i w zębach dłubał kostką od ryby — Przywitaliśmy się. Zacząłem go wypytywać — Niéma co u was ua przedaż?
Ón się zmarszczył, bo sam zawsze kupował wszystko wpół ceny.
— Nu, a co spytał?