Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

sze, których na pamięć umiał liczbę niezmierną. Podobnych sobie dobrawszy przyjaciół, pił z niémi, śpiéwał i latał w przegony na wychudłych szkapach. Pomimo najgorszego stanu interessów, pan Jan zawsze był weselutki i gotów do hulanki — Śmieli się z niego sąsiedzi rokując mu rychłą ruinę. ón się śmiał z sąsiadów.
Przejeżdżając raz mimo wstąpił Pan Jan do Herszowéj, wpadła mu w oko czarnobrewa, uśmiéchająca się miluchno. Pożartowawszy z nią pół godziny, pojechał, ale odtąd rzadki był dzień, żeby jego wyhasane konie, nie zajeżdżały przed karczmę. Osobliwie téż zatrzymywać się przy niéj lubił, gdy męża nie było. Hersz gdy go zastał, nigdy się nie domyślił powodu częstych popasów; a płacony i przepłacany za owies, kontent był z odwiedzin Jasnego pana. Herszowa coraz mu się poufaléj uśmiéchała, i pan Jan nie w ciemię bity, przy mężu wstrzemięźliwszy był w umizgach.