Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

Strażnika z którym uczyniona była umowa, nie znalazł i kazał żydom jechać. wołając:
— Nie bijte sia, nie bijte! Sam przeprowadzę!
Żydzi marli ze strachu, trzęśli się, ale nie było co począć, musieli się na Jowa spuścić. Zbliżyli się ku linij granicznéj. Straże gdzieś pod krzakami spały, a deszcz lał coraz mocniéjszy, przemknęli się bez szwanku na drugą stronę, przejechali jakoś lasek i wybrawszy się na piérwszy gościniec, Jow usiadł do bryki, zacięto konie — polecieli.
Ale zaledwie z miéjsca — błysnęło, dał się słyszéć wystrzał, ruch na linij, tentent koni; żydzi pomarli z bojaźni, Jow zaciął konie rachując trochę na ciemność, trochę na swoje szczęście — i daléj.
Za niémi krzyki, pogoń, wystrzały, Jow ciągle zacina konie i jedzie, żydzi już chcieli wszystkiego się wyrzekłszy, uciekać, ale nie było sposobu; bryka przewracając się po