Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

w jego woni. Nie wiém co tam przemaga w wyziewie olbrzymów, które buchają z daleka dymami i mgłami, ale to pewna, że stopniowo dopiéro oswoić się można z atmosferą miejską przybywającemu ze wsi, po długiéj podróży. Z początku uciska ci piersi nieopisany ciężar, zdaje się, że zabraknie powietrza, że płuca na zapracowanie kropli krwi nie wystarczą. — Ale jak przed oczyma z mglistych obsłon wywijają się gmachy, bielejąc, wyraźniejąc coraz, tak piersi oswajają się z powietrzem i nauczają niém żyć. Gwar co cię otacza, z początku głuszy, niepokoi, trudzi, potém staje się warunkiem życia, i gdy opuścisz miasto, to ci tęskno za niém, głucho w polu i brak wrzawy, do któréj już przywykłeś. Z początku i ten natłok ludzi biegących w różne strony, mijających się, jadących, krzyżujących nabawia głowy zawrotem — w kilka dni, widzisz go potrzebnym i prawie niezbędnym, raduje cię i bawi.