Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

po bruku, słychać było krzyk zwoszczyków, trąbki dyliżansów, i tysiąc głosów pomięszanych.
— Przyznaj, rzekł August do Stasia, że Warszawa pełna jest życia.
— Nie przeczę — widziałem wiele miast za granicą. Żyłem długo w kilku z nich, żadne podobno, prócz największych, niéma właściwego sobie tak nieustannego ruchu i wrzawy jak Warszawa. Stolice drobnych xięztw niemieckich, są tak ciche i spokojne, przypomnij Drezno, podobno nawet Wiédeń, co tak wcześnie szlafmycę kładnie i siada drzémać. W handlowych miastach, więcéj jeszcze spokoju, wyjąwszy kilka ognisk lub kilka godzin. Tu nieustannie coś wre, rusza się i gada.
Weszli do Hotelu, do którego zajéżdżał właśnie z hałasem ogromny ładowny ekwipaż, za którym ciągnęły się bryki i bryczki.

(KONIEC TOMU PIERWSZEGO).