Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

pobycie, wydawał się oznajmieniem czegoś ważnego. Potrzeba się wdrożyć, aby nie słyszéć go i nie uważać nań, a to dla każdego w parę dni dopiéro następuje; kiedy piersi do powietrza, oczy do migania i ruchu, uszy do wrzawy przywykną.
Otwarły się drzwi dyskretnie, powolnie, i z uśmiéchem pełnym łagodności, poufałości, nadziei, z ręką na jarmułce, z sygnetem na ręku, laską pod pachą, w palonych butach, cynamonowym surducie, z bródką wyczesaną, wytrefionemi pejsami, — wszedł faktor hotelu. Jak wszyscy obcować przywykli z coraz nowemi ludźmi, faktor posłał naprzód wzrok badający, aby wiedziéć z jakiego tonu zacząć. Dla niego dość tylko spojrzenia, do wymiaru ukłonu, intonacij głosu i uśmiéchu, nawet do oznaczenia przedmiotu konwersacij. Na wszelki tylko przypadek, we drzwiach przybrał jak najpokorniejszą minę; a po wymienionych kilku słowach, już stanął na pewnym stopniu, pewien siebie, wiedząc przy-