niby to szwajcar, wielce uprzéjmie, wiodąc panów naszych po wschodach, ani bardzo wytwornych, ani znakomicie czystych.
— Ale tu mój kochanku, rzekł August, cóś koło was brudno!
— Jak? jakto? spytał zdumiony odwracając się przewodnik — to brudno?
— Mnie się zdaje —
— Pan w całéj Warszawie czyściéj nie znajdziesz! To brudno! to brudno! A jużciż nie może być życia bez śmiécia Dobrodzieju!
— Prawda, ale mogłoby przecie, być gdzie indziéj, nie pod nosem i na wschodach.
— I co to za śmiécie, rzekł mrucząc i ruszając ramiony sługa — co to za śmiécie! to sama czystość jeszcze! niech no pan zajrzy do sąsiada, oto pan dopiéro powié mi, jak mu się podoba! A to! cóż to! troszki łupinek, trochę siana, trochę trzasek, wszystko rzeczy czyste i naturalne. Tam ja panu nie powiém co się dzieje na wschodach! Dość
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.