Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/030

Ta strona została uwierzytelniona.

widziałem u niego namalowanego, a jak! ot zobaczycie.
Zapukał i spójrzał dziurką od klucza.
— Jest panie, ale maluje, a jak maluje to dobrze pukać potrzeba, żeby posłyszał. Niedawno zupełnie go okradli, w biały dzień, a ón panie tak się zatokował, że ani o tém wiedział — Bo już panie kiedy maluje, to gdyby drugi najtężéj spał, i to — z przeproszeniem — upiwszy się.
Zapukał znowu.
— Kto tam!
— Ja, panie Leonardzie, Grześ, do usług, dla mieszkania — panie.
— Zaraz, zaraz.
Otworzyły się drzwi nareście, i w nich pokazał się naprzód młody, przystojny, blady mężczyzna, dość wysokiego wzrostu, w bluzie zielonéj, bez sukni, z paletą i malsztokiem w ręku, któren nieruchomie jakby wyrwany ze snu, wlepił oczy w przybywających.