— Cena? szepnął Staś.
— Prawdziwie, nie wiém, odparł malarz — dla mnie, może się zdawać małą, dla pana wielką — Sam pan bądź sędzią.
— A ja, przerwał August, proszę jeśli można, o tę scenę naszą obradową, dawną.
Artysta zgodził się za bardzo umiarkowaną cenę, którą mu z największa ochotą, złożyli przybyli amatorowie. Zdawał się nawet zdziwiony szczęśliwym trafem i począł powoli rozchmurzać się.
— Wiécie panowie, rzekł z pewną exaltacją właściwą nieprzywykłym do szczęśliwych trafów — to piérwsze roboty moje, tak wspaniale nagrodzone! Gdyby mi więcéj takiego szczęścia! nie byłbym zmuszony po dwieście złotych malować obrazów do kościołków i po sto złotych mazać portretów, możebym wreście kiedy, choć pieszo, choć o kiju zawędrował do ojczyzny artystów — do Włoch!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.