Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

ale w niéj! o ileż więcéj jeszcze. Tamten obrazek tak ożywiony, przy niéj się wydał bladym, umarłym, zimnym nic nie znaczącym. Też same oczy, śmiéjące się usta, ta sama nawet trafem biała sukienka, ale co za róznica natury od sztuki! Tamto było snem, cieniem, echem tylko, przy wzorze.
Dziewczynka zastanowiła się, zmieszała, postała chwilkę na progu, bo była ciekawa, potém zawróciła się i uciekła na górę. Słychać było tupotanie nóżek po wschodach wiodących na drugie piętro. Goście nasi upewniwszy się, że Leonard przyjmie ich odwiédziny, pożegnali go ściśnieniem dłoni i przyjacielskiém wéjrzeniem. On porzucił paletę, bo był nadto poruszony i zamknąwszy drzwi na klucz, ruszył także na górę, zapewne matce się pochlubić swojém niespodzianém szczęściem.