Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

rym łachmanie odziénia — ostatniego. A ón nie wracał, ón pisał o piéniądze! Przedać nie było co, zapracować nie można — trzeba było umrzéć matce — jedna śmierć przyszła jéj w porę. Umarła.
Bractwo jakieś pochowało ją przez litość — a za pogrzebem nie było nikogo, prócz starego rybaka, któremu naprawiała siéci. Ón jéj sprawił trunę i poszedł za truną, ociérając łzy rękawem — znał, wiele poświęcenia, ciérpienia i boleści nieopisanych i nieocenionych, złożył w te cztéry żółte deski sosnowe.
Tymek tymczasem czekał piéniędzy i robił długi, burszując ostatkiem burszostwa, chodząc dowiadywać się próżno na pocztę i wracając co dzień bardziéj znękany i smutniéjszy. Gdyby ón wiedział, gdyby mógł wiedziéć ofiary matki, śmierć matki, o! krwawémi by zapłakał łzami, bo miał serce poczciwe, bo ją kochał — ale on klął pocztę i wszystko składał na jéj nieregularność. W myśli mu