Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

literaturę, i co tylko zebrać się dało, napróżno uczyniono go dowcipnym, uczonym, głębokim filozofem i politykiem — napróżno poczęto w felietonie powiastkę, która jątrzyła ciekawość i była wizykatorją postawioną na gardle publiczności — o! publika została zimną, nieodgadnioną, zatwardziałą, głuchą jak kamień. Prenumeratorów jak nie było, tak nie było. Mieli się lać strugą: kapali kroplami, pomnożyła się tylko liczba, o tylu, ilu było kollaboratorów. Ci się zapisali, ale nie zapłacili, rachując na kollaboratorskie honoraria.
Tymek zawsze jeszcze marzył i obiecywał wielkie rzeczy na jutro — a gdy drukarz, gdy kupiec co dał papiér, ze drżeniem przychodzili go badać, okazywał im tak pewną i ufną w siebie twarz, tak niezachwianą odwagę, że potrafił i ich natchnąć śmiałością. Szedł tedy Dziennik a raczéj wlókł się — I na to właśnie nadjechał Staś do Warszawy.