długach; z drugiéj strony na wierze w siebie i odwadze, na ufności w piękną przyszłość. Tymek mało, albo nic niepracował, rzadko wyrobił na sobie napisanie artykułu, czytał jak można najmniéj i z konieczności tylko; poprawiał dostarczane mu pisma dość niedbale, i resztę życia odpoczywał.
Naprzód rano, szedł do zwykłéj bliskiéj uprzywilejowanéj kawiarni na filiżankę cykorij, z bułką. Poczciwa Karusia, rumiana, hoża, wesoła i świérgocząca jak wróbel warszawianeczka, którą Tymek po młodemu pokochał i z którą łatwo się porozumiał — kredytowała mu, póki mogła — kredytem żyjemy — wierzyła mu ona na więcéj, powierzyła na mniéj, czasem też płacił jéj Tymek złym humorem. Tu zwykle spotkało się ze znajomémi, zaczynała się literacka gawęda, paliły fajka po fajce, uśmiéchało i żartowało z piękną, wymówną i zalotną jak szatan, Karusią. Ani się postrzedz gdy wybiła dziesiąta, pół do jedenastéj — trzeba porzucić
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.