z groźném wejrzeniem, stanął w progu i nie zdéjmując kapelusza, odezwał się do Tymka.
— No! czy na czas przychodzę? hę?
Tymek się porwał z kanapy.
— Jesteś regularny jak słońce kapitanie, zawołał; przyszedłeś najpiérwszy — ale pozwól bym ci zaprezentował, mego dawniéj kollegę uniwersyteckiego, a teraz obywatela przybyłego z prowincij, pana Stanisława N. Pan kapitan Młynowski — zacny nasz mecenas, literat, poeta — Siadaj kapitanie.
P. Młynowski stawiąc powoli lagę w kącie, zrzuciwszy rękawiczki, które regularnie skręcił, usiadł odwracając poły surduta i zdmuchując pył z krzesełka; potém zatarł włosów, pokręcił wąsa i obejrzawszy się.
— Patrzcie! nikogo jeszcze niéma!
— Nadéjdą, nadéjdą! rzekł Tymek — mogę służyć cygarem?
— Dobrze — dobrze.
Ledwie tych słów domawiali znowu dzwo-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.