nek zadrżał, nowy gość. Niedoszedłszy do drzwi zanucił.
— To Florenty! ozwał się kapitan śliniąc na wszystkie boki cygaro, które systematycznie przygotowywał do zapalenia.
Ukazał się Florenty. Był to młodzieniec lat dwudziestu dwóch może. Na cieniuchnym, wysmukłym ciałku, kołysała się główka, obficie złocistémi, wymuskanémi, długiémi okryta włosami. Na wiérzchniéj wardze, na bródce, miękki porastał puszek wiosenny. Oczy miał szafirowe, ząbki białe, rumianą jeszcze twarzyczkę. Ubrany był z widoczną wykwintnością, na nim wcięty surducik brązowy, rękawiczki nieposzlakowanéj białości, laska z złotą gałką, kapelusik świéżuteńki, ociérał twarz białym fularem. Wyrazu próżnobyś pytał na téj lalce — nie było go, ale za to był jeden ogólny wyraz dandyzmu w całéj postaci chłopczyka.
— Good day, szanownym literatom.
— Kochanego Florka!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.