myż prędko, bo nie wszyscy możemy tu siedziéć na miłéj gawędzie — rzekł professor poważnie wyjmując srébrny zegarék i patrząc nań. — Ja mam lekcje, pan Florenty śniadanie.
— A nikt czasu do stracenia! rozumié się, zawołał Szatan, a zatém zagajam sessją — Uciszcie się, panowie uciszcie się. Zaczynamy. Proszę o głos.
Za pozwoleniem, dodał, a o czém mówić mamy?
— O Dzienniku, jego losie i przyszłości rzekł Tymek.
— Proszę o głos i uwagę! Zebraliśmy się tu, dla zaradzenia Dziennikowi, którego przyszłość mocno nas obchodzi, jako zbiorowego naszego dziécięcia. Każdy z nas, ma w nim część jakąś, począwszy od drukarza pana Baryłkowskiego, od fabrykanta papiéru i odemnie, com mu dostarczył dwie anegdoty i cztéry szarady; od kapitana, co o nim gada od miesięcy kilku wszędzie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.