— Otóż tu sęk! Ja pół rady — niech ci kto inny drugą dostarczy połowę — Ale wiész co, jeszcze ci ćwierć rady dam. Nie żałuj reklam, ogłoszeń, szarletnistwa, obiecuj tylko wiele.
— Ogłoszeń — ogłoszeń — dodał kapitan, tak — tak — chodzić, gadać.
Wszyscy się z miejsc ruszać zaczęli.
— Wyborna, molierowska scena! szeptał Szatan — każdy z nich odgrywał rolę P. Josse, każdemu można było powiedziéć: Vous êtes orfévre.
— Ale zmiłujcie się, nie rozchódźcie — zawołał Redaktor — zgódźmy się na co.
— Bardzo dobrze, ja się z góry godzę! przerwał Szatan — Panowie — dodał, Redaktor prosi, abyśmy się na co zgodzili — Ot naprzykład, zgódźmy się na to, że z tego wszystkiego nic nie będzie?
Professor i pan Skórski zrobili miny potakujące, mając się ku drzwiom, kapitan ruszał ogromną lagą, tupał nogą i czmychał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.