Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

ich odwiédził i przerwał tę ciszę głuchą, smutną, a w któréj, gdyby nie niedostatek, byłoby może miéjsce na szczęście, dla niewymagających. Matka Leonarda, była poczciwa, stara, niedaleko widząca kobiéta, która modliła się i kładła kabałę; siostra, żywe a może nadto żywe i naiwne, przy swéj prostocie dziecko, znająca świat jak go zna lud, z jego strony najpospolitszéj, w pół prozaicznéj do rozpaczenia, w pół poetycznéj do exaltacij, siostra była kanarkiem, co śpiéwał w téj klatce, co nie tracił wesołości, nadziei i uśmiéchu, choć już wszyscy pospuszczali głowy ku ziemi.
A Robert — wart ón, abyśmy go bliżéj poznali. Jak wszyscy biédni, a biédni ciągle, od dzieciństwa, jak wszyscy skazani położeniem swojém na walkę, Robert choć bardzo młody, był poważny, serjo i exaltowany. Chłodne szyderstwo jest wyłącznością szczęśliwych i możnych, łza towarzyszy exaltacij, jak nędza, jak wszelkie utrapienie, które