Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

noga. Jesień, ta smutna dla artysty pora dni szarych, krótkich, następowała, szybko kradnąc po godzinie słonecznéj z krótkiego i tak zawsze czasu.
— Nie przeszkadzam panu, nie przeszkadzam, zawołał Staś wchodząc i oglądając się, bo znalazł już malarza na drugiém piętrze, w zwykłéj jego pracowni. — Przyszedłem tylko prosić o nasze obrazy, bo życzym sobie je pokazywać.
— Jakto! komu?
— Choćby całéj Warszawie, tak szczérze pragniem panu dopomódz.
— A jak szczérze jestem wdzięczen, ze łzą w oku odparł malarz — o! jak szczérze pan jesteś piérwszym w życiu, coś mi dopomógł.
— Coś mi chciał dopomódz — poprawił Staś — ale dajmy temu pokój. Pan tu mieszkasz?
— Tutaj — pracuję i mieszkam, to mój