Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

tuzina wypróżnionych butelek, dwa czyste półmiski i kilka wałęsało się szklanek. Cztérech Ichmościów siedzieli i fajki palili rozparci, rumiani, weseli, kończąc szóstą porteru butelkę, Wprost był gospodarz pan Strachota, rodem krakowianin, z zawiesistémi bakembardy, wesołą, otwartą, śmiéjącą się twarzą i dość odstającym brzuchem. Na szyi niémiał już chustki, na plecach surduta, została mu się szczęściem nieodbicie potrzebna część ubioru i zaplamiona kamizelka.
W rysach pozostałych trzech osób, uweselenie wyczerpnięte w porterze, błyskało nie tajone i nie hamowane, w całéj swéj sile, w całym swym wdzięku. Widać zda się jak porter chodził po głowach i nosił po nich z sobą, wszystkie myśli, jakie gdzie w kątku ich znalazł, rozdmuchane, zolbrzymione i urużowane.
Wyrażenia, które przez drzwi doleciały do wchodzących, nadzwyczaj były energiczne i dobitne.