Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

z początku wcale w siebie nie wierzył, nakoniec mówił w duchu słowy, (które przyznają także Szmuglewiczowi) — Na nasz kraj i to dobre.
Pożegnali artystę, który z bolącą po porterze głową, wygrzmociwszy swoich uczniów malsztokiem, położył się drzémnąć trochę.
— Widziałeś pan kilku artystów, rzekł Leonard do Stasia, chceszli jeszcze widziéć publiczność naszą, w ważnéj chwili wydawania sądów o dziełach sztuki?
— Wszakże to nie pora wystawy?
— Nie — ale niedaleko ztąd, w wielkiéj najętéj sali, brokanter ze Lwowa rozwiesił obrazy stare przywiezione na przedaż. W wielkiéj liczbie niegodnych wspomnienia bazgranin, jest kilka nie złych robót. Publiczność codziennie na to bezpłatne widowisko uczęszcza, amatorowie wybiérają co lepszego i choć żyd ceni stami dukatów, co oddać ma za pięć lub sześć — nie zrażają się tém wcale.