Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Przesądem jak kamieniem biją zawsze ludzie we wszystko, co chcą obalić — a kamienia i imienia przesądu wszystko się boi. Biédna Prezesowa, nie chciała wcale uchodzić, za przesądną, starą upartą kobiétę — i powoli zaczęła się sama zbijać — tyle tych pań pisze, drukuje, cóż to złego? W istocie to nic złego — a przynajmniéj to rzecz niewinna — zabawka, przepędzenie czasu. Nie — niémam racij — wcale niémam racij.
I tak wyjechały do Warszawy — resztę już wiécie.
Tegoż dnia wieczorem August zszedł się ze Stasiem.
— A! przecież! gdzież latasz zapaleńcze!
— Naturalnie, po znajomych, po mieście.
— Z kimże? gdzie? opowiédz?
— Z Tymkiem, z Leonardem, i nowemi znajomemi, literatami, artystami.
— Wybornie, dobrze żeś mi literatów przypomniał.