Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

co się tak miluchno uśmiechały — à tout venant.
Niedaleko od tronu Karusi kipiał zawsze gotowy samowar, naciągała piwnym kolorem herbata, którą późniéj rozlewano ukropem. W pokoju zwijał się chłopiec jeden, markier i Karusia.
Nie widzieliście pewnie Karusi! Szkoda! Było to cacko prześliczne w swoim rodzaju, i nie dziw, że do kawiarni téj, najwięcéj osób, a mianowicie młodzieży uczęszczało. Karusia była maleńka, cieniuchna w pasie, choć ją objąć w palce, drobna, ale zręczna, żywa, wesoła, figlarna dziewczyna, czysta wiewióreczka. Na białéj szyjce, trzpiotała się główka wyczesana, świecąca, otoczona gładkiémi czarnémi włosami; w niéj dwoje czarnych jak węgle, jak węgle żarzących (gdy węgle rozżarzone rozumie się) — oczu, usteczka różowe, drobniutkie, w nich zęby — perełki — A wszystko to małe, a wszystko kształtne, wyborowe, prześliczne.