oglądając się wyleciał z kawiarni pędem. Niewiedziéć dla czego począł nienawidziéć Tymka, wydał mu się ón fanfaronem, nieznośnym samochwałem. Karusia bardzo mu się podobała.
Około południa, Tymek we fraku czarnym, trochę podfryzowany nieznacznie, w białych rękawiczkach, z laską o gałce brązowéj, z lornetką na wstążeczce, ubrany z literacka po modnemu, czekał wyglądając przez okno, na Stasia. A coraz to poprawił włosów przed zwierciadłem, to spójrzał na ubranie.
Staś zajechał nareście.
— Ruszamy.
— Służę ci — czekają na nas.
— Będę poważny i surowy, a pełen tajemnic, jak sfinx — rzekł Tymek, nie wypada mi się inaczéj pokazać. Piérwszego to mnie z literatów, poznają te panie, czuję że dla nich całą literaturę i dziennikarstwo reprezentuję — trzeba je godnie reprezentować.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.