Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymek słuchał jéj z uwagą, z admiracją, przyjmował jéj zdania, bronił jéj opinij, słowem, począł od uczynienia najkorzystniéjszego wrażenia, które się zawsze pozyskuje pobłażaniem, pochlebstwem, a przynajmniéj grzecznością.
— Pani pisze — spytał po chwili.
— Ja — zarumieniona odpowiedziała — ja — prawdziwie, jeśli piszę, to tak mało cenię moje roboty.
— To tylko pani wolno. Genjusz nigdy się na sobie nie poznaje.
Jakkolwiek te antycypowane pochwały, były grubym już aż do zbytku pochlebstwem, Natalja, spragniona ich, przyjęła skromnie, ale z wdzięcznością, spuszczając oczy, to zwracając je na Tymka, ogniste, żarzące. Tymkowi głowa się kręciła.
— Spodziéwam się mówił, że będziemy mieli szczęście słyszéć utwory pani.
— Czyż to warto?
— Pozwoli nam pani sądzić o tém.